Dziś z okazji Dnia Matki…
Moja Mama to właśnie ta osoba, która zaraziła mnie czytaniem.
W moich wspomnieniach głównie widzę ją z książką w ręku. Czytała maniacko, w każdej wolnej chwili. Przy jedzeniu, w autobusie, przed pracą i po niej, przed snem…
Zasypiała często z książką w ręku i zawsze żałowała, że nie da się czytać prasując.
Wychowana w takim domu, czytałam bardzo dużo od wczesnego dzieciństwa, ale są takie książki, z którymi pierwsze zetknięcie pamiętam. Nierozerwalnie kojarzą mi się z mamą.
Miałam dziesięć, może jedenaście lat, wybuchy śmiechu dochodzące z jej pokoju, zainteresowały mnie na tyle, że zapytałam co czyta. Dała mi książkę do ręki i dziubnęła palcem. „Dogoniła Basię w momencie, kiedy ta zatrzymała się przy zejściu w ulicę Dolną…” (Joanna Chmielewska, „”Zwyczajne życie”) – i przepadłam. Joanna Chmielewska stała się moją najukochańszą autorką. Jej książki czytałam wielokrotnie, cytaty zapadły w pamięć na lata, a z mamą wielokrotnie prowadziłyśmy nimi całe dialogi.
Może rok po zarażeniu Chmielewską, wracałyśmy pociągiem od rodziny z Gdańska, mama siedziała naprzeciw mnie i znowu zaśmiewała się w głos. Czytała „Znaczy Kapitana” Karola Olgierda Borchardta. Nie chciała mi jej oddać w tym pociągu. Dopiero jak skończyła, poznałam fantastyczne historie o Mamercie Stankiewiczu, spisane przez jego ucznia i wielbiciela.
Miałam pewnie około piętnastu lat gdy mama w starej biblioteczce swojej przyjaciółki wygrzebała z triumfem „Witajcie w Dzyndzylakach”. Śmiała się przy czytaniu tak, że ja śmiałam się z jej śmiechu. Wyrwałam jej tę książkę, jak tylko ją zamknęła. I zaczęłam się śmiać ja.
A nad „Zielem na kraterze” Melchiora Wańkowicza przyłapywałam ją wielokrotnie, roześmianą bądź skupioną, czasem wzruszoną.
Generalnie po prostu kochała czytać i kochała książki. Tyle z nich chciałabym móc jej polecić.
Kocham Cię Mamo. I tęsknię.