Sympatyczna historyjka o niesympatycznych czasach.
Małe brytyjskie miasteczko na początku II wojny. Arystokracja różnego kalibru, odrobina klasy średniej, mieszkańcy pracujący w różnych zawodach. Początkowo Chilbury jest spokojne i ciche, okropności wojny odczuwa tylko poprzez gwałtowny odpływ mężczyzn. Wszystkim muszą zajmować się kobiety. Organizować kwaterunek, zasady obrony cywilnej itp. No i chciałyby śpiewać. A skoro z powodu wojny mogą pracować i prowadzić samochody, to mogą także mieć żeński chór.
Ta książka opowiadając perypetie mieszkanek Chilbury, mniej i bardziej dramatyczne, tak naprawdę jest o mocy wzajemnego wsparcia, o bezinteresownej życzliwości, o zdobywaniu pewności siebie, otwieraniu się na świat i ludzi. Nigdy nie jest za wcześnie, bądź za późno, na miłość. I zawsze jest dobry czas aby śpiewać. Cichutko, nucąc pod nosem i rozkręcając do głośnego śpiewu pełną piersią.
A wszystko pośród kamiennych szarych domków otoczonych soczystą zielenią traw, krzewów i drzew, obficie podlewanych deszczem. Klimat brytyjskiej prowincji lat 30-tych. Gdzieś za rogiem czai się z pewnością panna Marple…
To my poprosimy.