Close

Co Aśka widziała… – Fuerteventura 2019

Dlaczego Fuerteventura? Jak i dokąd?

Co roku spędzamy wakacje w Chorwacji. Ostatni dom w małej wsi, bezpośrednio przy plaży. Kilka apartamentów, przeważnie ci sami goście i cudowni gospodarze. Własne ryby, własne wino. Ale ten urok ma swoją cenę. Rezerwacji trzeba dokonywać z rocznym wyprzedzeniem. Dzięki deformie edukacji, harmonogram rekrutacji do liceów na 2019, latem 2018 nie był znany, więc nie mogliśmy zarezerwować „naszego” miejsca. Trzeba było pojechać gdzie indziej.
Ponieważ zimą 2018 zachwyciła nas Lanzarote, wybór padł na kolejną kanaryjską wyspę, Fuerteventurę.
Ale, o ile na Lanzarote kupiliśmy kompletną wycieczkę w biurze (błąd!!!), to na Fuertę po swojemu. W biurze tylko czarter. A domu szukamy sami. Najlepiej jakby był ostatni w małej wsi, bezpośrednio przy plaży.
Wielkie przegrzebywanie internetu, miliard aparthoteli, mieszkań, domów. Czytanie forów i grup. I właśnie na grupie na fb wskazano mi El Cotillo. I to było to!
Ostatni dom (za nami pole lawy), w jednej z mniejszych miejscowości (praktycznie pozbawionej hoteli – tylko 2 niewielkie molochy, w niskiej zabudowie), plaża w odległości 10 metrów od tarasu, morze 90 m (przypływ) lub 110 m (odpływ). Największy procent turystów to Hiszpanie, potem Włosi, trochę Francuzów, śladowo Niemcy i Brytyjczycy. Polaków – spotkaliśmy jedną rodzinę na ulicy, jedną w knajpie, jedną w wodzie. Zero głośnej muzyki, brak deptaka i bazaru. Cudo!

Poruszanie się na miejscu

Auto na dwa tygodnie ze sprawdzonego Autoreisen oraz na dwa pojedyncze dni, poprzez Rico Canarias z lokalnej wypożyczalni (wielkie dzięki dla pani Małgosi!) inne, posiadające ubezpieczenie działające na drogach nieutwardzonych. W dwa tygodnie zrobiliśmy 1022 km dzielną Ibizą oraz 421 km Dacią Duster.

? I tu ważny wtręt – kanaryjski:
Zdecydowana większość samochodów z kanaryjskich wypożyczalni ma ubezpieczenie, które w warunkach ma wyłączenie „nie działa na drogach nieutwardzonych”. Czyli szutrowych, nieasfaltowych. Przed wypożyczeniem napisałam do dwóch najpopularniejszych wypożyczalni – Autoreisen i Cicar (inna nazwa Cabrera Medina) i z obu otrzymałam pisemne potwierdzenie, że ubezpieczenie ich samochodów nie działa na nieutwardzonych drogach (Cicar – nawet tych z grupy All Terrain – co jest śmieszne!).

Zatem nie dlatego, nie należy jechać na Cofete/Popcorn Beach czy gdzieś indziej po szutrze zwykłym autem, że ono (bądź kierowca) sobie nie poradzi, a dlatego, że jak na przykład ze skały (za punktem widokowym na Cofete jednak jedzie się z jednej strony „przytulonym” do zbocza) na auto spadnie kamień i wgniecie blachę lub zbije szybkę to trzeba będzie samemu pokryć koszt. Oczywiście tzw. „wszyscy” jeżdżą i „nikomu” (mnie, szwagrowi, koledze oraz cioci Zosi) nic się nie stało. Jeżdżą, bo w 95% nie wiedzą o wyłączeniu w ubezpieczeniu, oraz w 4% wierzą w „nicniestanie” oraz „szkodakasy”. Jeszcze są tacy, co zawsze wypożyczali i nikt im nic nie mówił. Pytać, nie pytali ale na pewno! A pewnie góra 1% szuka auta z ubezpieczeniem na szuter. Są. W lokalnych wypożyczalniach. Drogo, ale ja wolę zapłacić i mieć spokój. Wzięliśmy auto poprzez fantastyczne polskie biuro Rico Canarias, wcześniej napisałam do tej wypożyczalni i otrzymałam bezpośrednio od nich potwierdzenie, że ubezpieczenie działa na drogach nieutwardzonych. I jeździliśmy po szutrach – zarówno na Cofete, Popcorn Beach, i między wulkanami Bayuyo i Hondo oraz do fantastycznego Barranco de los Enamorados (Encantados). Miejsca, do których prowadzą szutrowe drogi oznaczone są ikonką ?.

El Cotillo

Apartament
ładny, nowy, nowocześnie urządzony, z tarasu widok na plażę Marfolin i ocean. Aby wejść na plażę musieliśmy przejść przez jezdnię i już. Stopy w piachu.

Plaża i piasek
plaża nieco uciążliwa, bo piaszczysta. Piasek się klei, czepia wszystkiego, tu jeszcze podrywany silnym wiatrem jest wszędzie. Ale piasek w El Cotillo ma jedną, nieoczekiwaną zaletę – jest chłodny. Nawet w największym skwarze nie ma konieczności biegania z ręcznika do wody, podskakiwania z posykiwaniem, zamiast chodzenia. Gdzieś (przewodnik, któraś z wielu przejrzanych stron) przeczytałam, że to dlatego, że piasek tu nie jest znanym nam kwarcem (który nagrzewa się potwornie), tylko mieszanką wapienną ze szczątków muszli. Inny w dotyku, inny gdy mu się przyjrzeć. Z czego by nie był, nie jest gorący. I jest piękny, biały, zatem woda ma niesamowity błękitno – turkusowy kolor. Przy odpływie trzeba daleko iść aby się wykąpać, co powoduje, że plaża jest atrakcyjna dla rodzin z dziećmi. Ale nadal do koszmarów Władysławowa czy Łeby jej bardzo daleko. Parawany nie wytrzymują naporu wiatru J. Lepiej zdaje egzamin parasol okopany piachem i kamieniami. No i lokalna specjalność, grajdołki zbudowane z wulkanicznych kamulców.

Miasteczko.
Niewielka stara część z gęstwiną uliczek, domów w różnym stanie, niektóre odnowione utrzymane w biało – niebieskich tonacjach, kilka pozawalanych, kilka rozgrzebanych budów w różnych etapach wykończenia, trochę nowych budynków – plomb. Skwerek z torami do gry w boule, skwerek z imponującą kolekcją kaktusów, dworzec autobusowy. Poza starą częścią dwa hotele (niska zabudowa, nie rażą), i kilka osiedli/budynków apartamentowych.

Knajpy
Jest wybór, odwiedziliśmy kilka, niektóre po dwa razy. Krewetki w oliwie z czosnkiem, langustynki z grilla, fritto misto i ryba a’la Espalda (czyli z grilla i blachy) wszędzie znakomite. Pizza również.

Plaże na południe od El Cotillo
Na południe od Cotillo, między wysokimi klifami jest kilka szerokich złoto piaszczystych plaż. Wieje na nich z pełną mocą, fale imponujące, zatem są ulubionymi miejscami dla surferów, windsurferów i kite’arzy. A ludzi na nich nie ma prawie wcale! Cudo!

Faro de Toston

Latarnia morska położona na północno – zachodnim czubku wyspy, za El Cotillo, góruje nad krańcem wybrzeża składającym się z niezliczonej ilości wysepek, cypelków i zatoczek – przypływ i odpływ regulują tu bowiem wygląd i bogactwo linii brzegowej. W dolnej części latarni podobno jest Muzeum Rybołóstwa – ale mimo trzykrotnej naszej bytności obok latarni, nie wyglądało na czynne.

? droga między Faro de Toston a Majanicho i Corralejo

Asfaltowa droga kończy się w przy latarni Faro de Toston, dalej kręci między skalistymi zwałami lawy i plażyczkami droga szutrowa. W niektórych miejscach są tam przepiękne plaże przy naturalnych basenach, w innych zatoki wymarzone dla szaleńców na deskach. Przy skalistych kawałkach wybrzeża fale rozbijają się na wysokości kilku metrów a rozbryzgiwana piana moczy nawet kilka metrów od brzegu. Na ładniejszych cyplach trwale umiejscowione wioski kamperów i przyczep. Majanicho, to mały port, z kilkoma domami, niektórymi wygospodarowanymi z budek na łodzie. Niby malownicze miejsce ale zatoczka nie zachęca do kąpieli.


? Popcorn Beach

Jedną z atrakcji Fuerteventury jest maleńka ale niezwykła plaża. Ukryta na północnym wybrzeżu, dostępna szutrową drogą (patrz uwaga o samochodach na początku!). Materiał z którego jest usypana to nie kamyki, choć takie sprawiają wrażenie. To kawałki martwego koralowca. Toczone przez wodę oceaniczną maja powygładzane, zaokrąglone krawędzie i do złudzenia przypominają ziarna popcornu. Po rozreklamowaniu jej w internecie (bo przecież fotogeniczności nie sposób jej odmówić!) rocznie znika z plaży 120 kg koralowego popcornu. Winni są tu turyści zabierający kamyczki na pamiątkę, ale i okoliczni dekoratorzy w hotelach, w których wazowy wypełnione „popcornem” zrobiły się niesłychanie modne. A tworzenie się takich ziaren trwa nawet 3 tys. lat. Władze Fuerteventury podobno mają wprowadzić zakaz i kary analogiczne do wdrożonych na Sardynii za wywożenie piasku. Będąc tam zróbcie zdjęcia i nie zabierajcie kamyczków! Niech ta plaża tam będzie jeszcze za wiele lat!


? Barranco de Los Enamorados (Encantados) – czyli Wąwóz Kochanków lub Wąwóz Zachwycający

Przed wyjazdem namiętnie przeglądałam strony i blogi o Fuerteventurze. Co zobaczyć koniecznie, jak tam trafić i jak wygląda. Ze względu na wrodzone lenistwo i niechęć do długiego chodzenia, ostrych podejść i ogólnego wysiłku starałam się znaleźć parkingi jak najbliżej atrakcji, albo jak najkrótsze drogi do nich. Jedno z miejsc, które przemówiło do mojej wyobraźni był Barranco de Los Enamorados. Ile stron, tyle rozmaitych porad, jak tam trafić. Miałam zaznaczoną na mapie drogę, i mocne postanowienie dotarcia do niego. Gdy już jechaliśmy, znalazłam nie widzianą wcześniej stronę, na której autorka wskazuje dokładną trasę do Wąwozu (lub czegoś bardzo podobnego jak to określiła). Skorzystaliśmy z jej wskazówek, i rzeczywiście trafiliśmy do wąwozu niesłychanie podobnego do tego z wcześniej obejrzanych zdjęć, mimo, że patrząc na mapę gogle położonego zupełnie gdzie indziej. Ale ponieważ spełniał wszelkie warunki – samochód zaparkowaliśmy dosłownie 3 metry od przesmyku wejścia i wyglądał zachwycająco (absolutnie jak ten z wcześniej oglądanych zdjęć i filmików) to innego nie szukaliśmy. Jak Tamara Kulikova (http://tamara-kulikova.blogspot.com/2013/04/el-barranco-de-los-enamorados-or-so-i-think.html) uznajemy że to Barranco lub „so we think”.

? Playa de Cofete

Słynna, magiczna, dzika plaża. Kilkunastokilometrowa, złota, leżąca u podnóża gór, na których przeważnie zatrzymują się chmury, co na zdjęciach daje niesłychany efekt. Prowadzi do niej droga owiana złą sławą. Niesłuszną. Na tę drogę nie trzeba mieć terenówki, 4×4, czy innego cuda. Dojeżdżają tam pierdółki typu panda czy fiat500. Jest szeroka, w większości równa i bezpieczna. Kluczem jednak jest „nieutwardzona” i ubezpieczenie – patrz wtręt o samochodzie na początku.
A sama plaża zapiera dech w piersiach, czy to z punktu widokowego (tu to wieje! chyba najbardziej na całej wyspie!) czy to już z dołu. Szeroka, równa, płaska, mimo wielu samochodów na parkingu, tak rozległa, że i tak pusta! Złoty piach (tu już zwykły kwarcowy, nagrzewający się! Auć! Psssk!) z jednej strony ograniczony jest granatowo – lazurowym oceanem, o białych spienionych grzywach, z drugiej obłędnymi, czarnymi, prawie pionowymi zboczami gór, na których szczytach zatrzymują się szare, kłębiaste chmury. Chmury gonione wszechobecnym przecież na Fuercie wiatrem powodują na plaży niezwykły spektakl światła i cieni! Można tam siedzieć i patrzeć bez końca!
Natomiast wszystkie źródła raczej odradzają kąpiel. Fale są duże, prądy silne. Niefajnie może się skończyć choćby nieuważny spacer, gdy nagła silna fala podetnie nogi. Czytałam o straconych aparatach…
Nie trzeba się kąpać aby się zachwycić! Jest po prostu przepięknie!

?Villa Winter
Tajemnicza budowla, jedyna tak naprawdę po tej stronie gór, ponad Cofete. Milion tajemniczych historii, o tunelach, salach operacyjnych, przerzutach hitlerowców i U-Bootach. Mnie najbardziej podoba się ta: https://www.globtroter.pl/artykuly/3489,hiszpania,tajemnica,willi,wintera.html  Ciekawych tam odsyłam?.

? Faro de Punta Jandia & El Puertito

El Puertito to miniaturowe miasteczko, w części złożone z osiedla przyczep campingowych. Absolutny koniec Fuerteventury, cisza i spokój, dwie knajpki, mały porcik. Kawałek za nim na końcu cypla stoi latarnia morska Faro de Punta Jandia, a dalej jest już tylko ocean.

Krabbenfelsen

Naturalny basen w skałach na cyplu opodal turystycznego molocha Caleta de Fuste. Atrakcyjny w czasie odpływu, pięknie wygląda na zdjęciach – stąd ludzi a ludzi. Zapewne poza sezonem i gdy przypływ wypada o 9 rano można zrobić przepiękne zdjęcie pustego.

Mirador de Guise y Ayose

Punkt widokowy na przełęczy, z daleka rozpoznawalny dzięki dwóm monumentalnym figurom Ayose i Guise, władców dwóch społeczności Guanczów, rdzennych, pogańskich mieszkańców Wysp Kanaryjskich

Muzeum Sera

Piękne miejsce w środku wyspy. Nazywa się muzeum sera ale jest tam gaj palmowy, ogród kaktusów, wiatrak typu El Molino, a w przepięknym kompleksie budynków mieszkalnych trzy ekspozycje: o historii geologicznej Wysp Kanaryjskich, o faunie i florze Wysp i oceanu wokół, oraz o kozach i serze! No i sklepik z pamiątkami i serem. Kompleks jest prześliczny, a wystawy nowoczesne i multimedialne (potrafisz wydoić kozę aby była zadowolona?).

Oasis Park

Duże, ładne zoo z niewiarygodnie piękną roślinnością (obok jest połączony ogród botaniczny). Zorganizowane z głową, nie ma tam gatunków, które z natury nie występują w zbliżonych warunkach klimatycznych (żadnych pingwinów i niedźwiedzi), część zwierząt, które tu są, to osobniki odebrane przemytnikom, nielegalnym hodowcom, chore (leczone), bądź z innych przyczyn niezdolne do samodzielnego funkcjonowania. Prowadzone są tu programy badawcze i lecznicze oraz wypuszczanie wyleczonych osobników (o ile się kwalifikują) na wolność. Naprawdę instytucja z sensem. Program hodowlany stada wielbłądów jest uznawany w świecie, a stado największe w Europie.

Wszędzie są ostrzeżenia, żeby nie karmić zwierząt bo mają opracowaną i wdrożoną zbilansowaną, właściwą dla gatunku dietę. W parku mija się pawilon „Animal Kitchen” w którym widać jak i co jest przygotowywane. Czyli nie karmić! Z małymi wyjątkami – można kupić na miejscu gotowe paczuszki, które w wyznaczonych miejscach można podać wielbłądowi czy żyrafie.  Za dodatkową opłatą można przejechać się na wielbłądzie, podotykać lwa morskiego, bądź dać po sobie poskakać lemurom! I to jest to!

Park Natury Dunas de Corallejo

Wydmy jak z bajki! A im dalej na południe od miasta i ostatnich hoteli tym lepiej. jest oszałamiający! Piach złoty, podrywany wiatrem zamazuje kontury wydm. Jest pięknie! Zaparkować można wzdłuż praktycznie całości, do wyboru tylko odległość od oceanu do pokonania.

Sotavento (może być ? )

Laguna Sotavento jest piękna, ogromne rozlewisko ni to plaża ni ocean, całe migoczące kolorowymi żaglami i kite’ami. Ale rozczarowała nas nieco, bo założyliśmy, że gdzieś tam poplażujemy, popluskamy się w oceanie. Trafiliśmy na tak wietrzny dzień, że kite’arze byli szczęśliwi, ale kąpać to się nie dawało. Można do niej dojechać z dwóch stron – przy obrzydliwym hotelowcu Melia (asfal do samej tej kobyły), bądź którąś z dróg szutrowych odchodzących od głównej między Mal Nombre a kompleksem Melia.

? Wulkany Bayuyo i Hondo

W północnej części wyspy, w pobliżu Corralejo można odbyć swoją indywidualną wycieczkę między wulkanami. Nie jest tak widowiskowa i imponująca jak w Timanfaya na Lanzarote ale ma tę przewagę, że tam wiozą tłum ludzi w zamkniętym autobusie, nawet zdjęcia można robić tylko przez szybę, tu, na Fuercie zjeżdżasz w szutrową drogę i 5 minut od miasta znajdujesz się na Marsie. Między polami starej lawy znajdują się mniej i bardziej zerodowane kaldery starych wulkanów. Do Bayuyo można podjechać samochodem prawie do samej krawędzi, a do wnętrza kaldery wejść prawie po płaskim.

Kawałek dalej należy zostawić samochód na płaskowyżu i kamienną ścieżką (nie jest to chodnik, japonki niewskazane, sandały lub buty trekkingowe), udać się na szczyt wulkanu Hondo. 15 minut podejścia i efektowna czarna-ruda dziura wyraźnie przemawia do wyobraźni. Przy obydwu wulkanach mnóstwo bezczelnych wiewiórek.

Ajuy

Miejscowość budząca radość Polaków z racji fonetycznego brzmienia nazwy (ahuj). Sama jest niewielkim portem z kilkoma domkami na poziomie plaży i kilkoma przy ostro wspinających się na klif uliczkach. Kilka knajp. Atrakcją jest położenie między wysokimi klifami i niewiarygodny czarny piasek. Czarny, wulkaniczny z błyszczącymi drobinami. W słońcu mieni się jakby był wymieszany z brokatem. Do kąpieli plaża mało atrakcyjna z racji wysokich i silnych fal rozbijających się o brzeg.

Kolejną atrakcją Ajuy są jaskinie w klifowym wybrzeżu obok wioski. Prowadzi do nich ścieżka ze schodami i poręczami (dzieci i japonki jak najbardziej obecne, choć ja bym tam z małym dzieckiem ani w klapeczkach nie poszła). W czasie odpływu jaskinie odsłonięte a u ich wejścia z hukiem rozbijają się wielkie fale. System jaskiń połączonych korytarzami wg legend stanowił schronienie dla piratów.

Betancuria

Pierwsza stolica całych Wysp Kanaryjskich, nazwana na cześć ich odkrywcy/zdobywcy Jeana de Béthencourta. Obecnie zlepek kilku domów i kościoła z charakterystyczną wieżą w starym kanaryjskim stylu. Placyk i kilka palm woków w małej urokliwej dolince. Dosłownie miejsce na kilkuminutowy spacer i ewentualną cortado leche y leche w którejś z kawiarni.

Mirador del Risco de Las Penas

Droga między Beancurią a Pajarą obrosła legendą. Widoki są przepiękne, a kolor wzgórz słusznie ktoś nazwał cynamonowym. Punkt widokowy Mirador del Risco de Las Penas zapewnia widoki pofalowanych cynamonowych wzgórz w kilku kierunkach! Pięknie!

Mirador Sicasumbre

Naturalne obserwatorium astronomiczne i zarazem kolejny atrakcyjny punkt widokowy

Esquinzo

To miejscowość, w której początkowo mieliśmy mieszkać w aparthotelu. Pojechaliśmy tylko zobaczyć jakby to wyglądało. Samo położenie tego hotelu niezłe, ale tak jak się spodziewałam widok to loteria – jedni mają na morze, inni na boczną uliczkę. Sama miejscowość to kilka aparthoteli i uliczek między ich murami. Plaża przepiękna, ale trzeba się na nią udać zejściem w dół, co oczywiście skutkowałoby powrotem pod górę po całym dniu plażowania. El Cotillo lepsze!

Morro Jable

Nie mam zdjęcia, bo w przerażeniu opuszczaliśmy to miejsce. Pokrótce to przepiękna, długa, szeroka plaża, z imponującą latarnią morską. Następnie dwujezdniowa, dwupasmowa z pasem zieleni (pięknej i zadbanej) ulica. Potem bazar-deptak (gdzie Gucci i jemu podobni pokojowo koegzystują z ChinaShopem), głośna muzyka, tłum ludzi, knajpy od sushi do pierogów, i wszystko stłoczone między drogą a u podnóża bardzo gęsto zabudowanego Ursynowa (~10 pięter też), tarasowo pobudowane hotele i apartamentowce, za którymi tłoczą się kolejne hotele, bez widoku na morze, „tylko 20 minut do plaży :D”, ale z basenem i AI.

Nie lubimy all inclusive i wielkich hoteli, nie lubimy tłumów ludzi, bazarowych deptaków i głośnej muzyki. Stołówko-restauracji, animacji dla dzieci i dorosłych, wyścigów do leżaków i słabych drinków w plastikach przy basenie. Czyli atmosfery Fundusz Wczasów Pracowniczych w wersji Glamour. A także zabudowy typu stłoczone blokowisko na plaży albo otoczone więziennym murem hotelowe „osiedla”. Nie lubimy zorganizowanych wycieczek autokarami czy nawet w kilka jeepów. Koszmarem dla nas było Morro Jable, Corralejo i Costa Calma, zatem fanów i wielbicieli takich klimatów bardzo przepraszam, nie będzie zachwytu tu nad tego typu miejscami.

Costa Calma

→ Patrz Morro Jable, może odrobinę mniej okropnie, ale też ścisk hoteli. Wymieszane wysokie i niskie za murami.

Caleta de Fuste

→ Patrz Morro Jable, nie ma wysokich hoteli, raczej obmurowane więzienia a’la Corralejo

Corralejo

→ Patrz Morro Jable, jeszcze jedno skupisko hoteli, pootaczanych murami. Takie luksusowe więzionka ?. Idąc ulicą, idzie się między murami – niefajne. Bardzo dużo rozpoczętych i na różnych etapach porzuconych inwestycji (trochę jak w Egipcie, betonowe szkielety albo stany surowe). Deptak i bazary z chińszczyzną. A także port i marina. Stąd startują promy na inne wyspy i taksówki wodne na wyspę Lobos.

Aloes

Najbardziej znanym produktem Wysp Kanaryjskich jest aloes. Dobroczynny w każdej postaci. Pić, smarować, wcierać i zachwycać się. Wszędzie widać sklepy i fabryczki Aloe Vera, w każdej można obejrzeć prezentację (gdy przez obiektem powiewa polska flaga – zapewne pracuje tam ktoś z Polski i prezentacja będzie po naszemu), co i jak z tym aloesem robią. Co ważne i ciekawe?

kolor – wnętrze aloesu jest całkowicie bezbarwne – zatem kosmetyki, które są zielone… zawierają sztuczny barwnik, lepsze będą białe bądź przezroczyste….

zapach – aloes nie jest kaktusem – jest krewnym cebuli i czosnku, zatem jeżeli już cokolwiek poczujemy wąchając świeżo przecięty liść – to najpewniej ślad zapachu podobny do tych znanych nam warzyw, kosmetyki najlepiej niech mają zapach jak najbardziej neutralny.

W każdym sklepie – fabryczce można kupić wszelkie wytwory z aloesu oraz pięknie zapakowane w kartonik sadzonki, które można mieć w bagażu podręcznym w samolocie. Na lotnisku jest też sklep Finca Canarias AloeVera, zakupy zrobione w punkcie tej firmy na wyspie (my w la Oliva, pozdrawiamy panią Monikę, dziękujemy za pokaz!), sklep przekazuje do punktu na lotnisku (w strefie duty free, już za kontrolą bezpieczeństwa) – i tam odbiera się gotową torebeczkę – bez dodatkowego obciążania bagażu rejestrowanego i problemów z przejściem przez „security” w przypadku zapakowania kosmetyków do podręcznego!

Owady

Brak komarów, os i much. Można nie mieć klimatyzacji, bo otwarte okna i wiatr dają miłe chłodzenie, a żadne zwierzęta nigdzie nie wlatują i nie włażą i nie gryzą.  Jeden potężnych rozmiarów karaluch przebiegał przez jezdnię w starej części wioski El Cotillo – nie miał lekko, ze względu na gabaryty wiatr go podrywał z ulicy. W apartamencie i knajpach nie stwierdziliśmy, ale za wielkie hotele nie odpowiadam, jakoś one (zwłaszcza te starsze) wydają mi się zazwyczaj chętnie zasiedlane przez takie żyjątka. 

Piasek

Biały w El Cotillo
Różowy w Corralejo
Gorący złoty w Cofete
Czarny wulkaniczny w Ajuy

Wiatr

Wieje, i latem z pewnością całe szczęście, że wieje. Gdy nie wieje jest bardzo gorąco.  Temperatury podawane jako aktualnie obowiązujące przez aplikacje telefoniczne trochę są zaburzone. Czujniki w cieniu owiewane tym szalonym wiatrem wskazują 24oC, człowiek czuje 30oC, bo wiatr wieje ale zwrotnikowe słońce pali! Gdyby nie ten wiatr, to byłoby piekło.

Wiatraki

Na wyspie na której nieustannie wieje wiatr stoją wiatraki. Tych zabytkowych są dwa rodzaje: 

La Molina – wiatrak żeński, charakteryzuje się tym, że na niskiej podstawie, widoczne są elementy techniczne i konstrukcyjne urządzenia.

El Molino – wiatrak męski, na szczecie okrągłej wieży widoczne są tylko skrzydła wiatraka. Cała „technika” ukryta jest w budynku, w którym zazwyczaj był też magazyn na zboże i mąkę. Oraz wiele nieładnych, technicznych, stalowych wiatraków albo do produkcji prądu (te ogromne) albo do pompowania wody ze studni głębinowych (małe, brzydkie, podrdzewiałe).

Wiewiórki

Kto nie kocha Chipa i Dale’a? Śmieszne szaro brązowe wiewiórki z charakterystyczną pręgą na grzbiecie, na Fuerteventurze występują stadami. W rozmaitych miejscach wybiegają najpierw pojedynczo, na zwiady, a potem jednocześnie biega wokół człowieka kilkanaście. Niestety nie sa tu gatunkiem endemicznym i są dla wyspy szkodnikami – nie należy ich karmić. Jednak widać w wielu miejscach sterty łupin po słoneczniku lub orzeszkach, że turyści za nic mają srogie zakazy „nie karmić wiewiórek!” Może lepiej działałyby ostrzeżenia, że w gruczołach ślinowych wiewiórek licznie rozwijają się paciorkowce odpowiedzialne za wywoływanie sepsy. Nie karmić, nie dotykać  małych żebraków…

Jedzenie i napoje

  1. Kawa – cortado leche y leche – bardzo mleczna i słodka (ze skondensowanym, słodzonym mlekiem i zwykłym również) dla koneserów, ja wolałam zwykłą latte bo nie słodzę.
  2. Wino – zazwyczaj białe „house wine” to tej samej marki wino „Nuviana”; lepsze to Geria lub El Griffo z Lanzarote. Lokalnego z Fuerty nie ma.
  3. Sangria – cudowny hiszpański napój na bazie czerwonego wina z lodem i owocami. Zazwyczaj miałam wrażenie, że jest tam naparstek wina, woda, lód i owoce. Ale jest pyszne!
  4. Ronmiel – lokalny specjał – likier mieszanka rumu i miodu. Jak nie lubię rumu w czystej postaci, tak ronmiel podawany na „osłodę rachunku” w knajpkach, uwielbiam!
  5. Ryba przygotowana a’la Espalda – opieczona z jednej strony na klasycznym grillu, a potem przypieczona na złoto na blasze! Pychota
  6. Krewetki w oliwie i czosnku – uwielbiam! – podawane w niewielkich glinianych miseczkach, wjeżdżają klientowi pod nos gdy oliwa jeszcze wrze! Udało mi się (z dużym wysiłkiem) nie jeść ich codziennie (z pespektywy czasu, chyba żałuję).
  7. Langustynki z grilla – trzeba się pobawić wyrywając je ze skorupek ale są wielkie i pyszne! W knajpach różnie podawane – w porcji czasem 5, a czasem 8 sztuk
  8. Pizza – raczej włoska niż amerykańska, na cieniutkim świetnym cieście, chociaż widziałam w karcie pizzę z frytkami i majonezem (O!O!)
  9. Nie udało nam się trafić na żadną potrawę z gofio. Gofio to lokalny wytwór – mąka z prażonych ziaren. Jedyne co z gofio zjedliśmy to baton o smaku „leche e gofio” (mleko i gofio), konsystencja i smak jak dobrze podsuszona krówka

Nie udało nam się zobaczyć:

Miałam przygotowaną całą listę „must see”, dużo się udało, wiadomo – nie wszystko. W końcu trzeba mieć po co wrócić!
Nie udało się:
– Moro el Roque – fantastyczne skały niedaleko Cofete, nie dopracowałam trasy a na miejscu przegapiłam zjazd
– żłobek/przedszkole/szpital dla żółwi w Morro Jable – czyny tylko w dni powszednie w godzinach 10 – 13; no jakoś nam nie wyszło – pożar gasiliśmy
– Barranco de Las Penitas – jakoś na długi spacer nam to wyglądało a już sił i czasu brakło
– Faro de Entallada – za daleko już nam było
– Las Playitas – jw.
– Gran Tarajal – jw.
– Faro de Morro Jable – przejeżdżaliśmy przez Morro Jable i miasto takie na nas zrobiło odpychające wrażenie, że nie zatrzymaliśmy się nawet na ten spacer do latarni
– Mirador de los canarios – punkt widokowy na jednym ze szczytów górujących nad plażą Cofete, na mapach jest na niego szutrowa droga, w rzeczywistości zamknięta, pieszo nie poszliśmy – daleko i wysoko J
– Mirador de Morro Velosa – ostatni odcinek (1 km – ale ostro pod górę) drogi zamknięty, pieszo po prostu nam się nie chciało, a szkoda bo zbudowany wg projektu Cesara Manrique
– Puertito de los Molinos

Zatem to jest nowa lista „must see” na kolejną wizytę na Fuerteventurze!

Leave a Reply

Your email address will not be published.

© 2024 Co Aśka przeczytała... | WordPress Theme: Annina Free by CrestaProject.