Kolejne potężne tomiszcze pełne kolorytu dawnej Japonii i zmagań jej rdzennych mieszkańców z napływającymi Europejczykami.
Zestawienie odmiennych kultur, wręcz przeciwstawnego widzenia świata, zupełnie innego pojmowania honoru, kłamstwa, przyjaźni, szacunku.
Ogrom tych różnic zadziwia ale klimat w Gai-jin nie zachwyca jak w Shogunie i Tai-Panie.
Odnajdowani potomkowie tamtych bohaterów nie urzekają. Tamci budzili szacunek i sympatię. Kibicowałam wielkim ambicjom Jamesa Blackthorne’a i Toranagi oraz Dirka Struana i budowie ich potęg, ale i wielkim miłościom. Z zachwytem poznawałam punkt widzenia ich, i ich przyjaciół, wrogów, kochanek i rodzin.
W Gai-jinie nie polubiłam nikogo. Malcolm jest nieopierzonym młodzikiem (trochę ma ambicje s trochę boi się mamy i Brocka) być może rokuje jakieś nadzieje ale to śpiew przyszłości. Wątek Angelique mnie drażnił, sama dziewczyna z jednej strony wyrafinowana dama (niby młoda, naiwna, ach i och!) ale trochę oszustka i naciągaczka, niby zagubione dziewczę w obcym świecie, a knuje jak stary lis, niewiniątko z rozbudzoną ognistą seksualnością (?), ech – niewiarygodny i naciągany. Phillip Tyrer, może by coś z niego było ale chwilami był postacią pierwszoplanową (gdy nic nie umiał i nic nie znaczył), a potem praktycznie zniknął (gdy mógł zacząć grać ważniejsze role).
Yoshi Toranaga robił najlepsze wrażenie ale jakoś tak bardzo powierzchownie. Brockowie nieustająco straszą, ale tylko samym faktem istnienia, gdzieś, tam w Hongkongu.
Całe towarzystwo głównie tu spiskuje i kręci, rzadko kierując się szlachetnymi pobudkami. Każdy stara się szarpnąć przykrótką kołdrę w swoją stronę, krótkowzrocznie nie zauważając szerszych konsekwencji.
Japończycy w Shogunie szlachetni i kierujący się (dziwnie pojmowanym, to prawda) ale jednak honorem, tu kłamią i oszukują motywując to głupotą oszukiwanych.
To nie są dalekosiężne, rozbudowane scenariusze, przewidującego każdy ruch przeciwnika Toranagi, to głupawe „nie powiem jak się nazywam, obiecam cokolwiek, nakłamię ile wlezie, to „obcy”, ich problem że nie domyślają się, że oszukuję”.
Moją sympatię budzili tylko Jamie McFay, i wspominana tylko na odległość Tess Struan! Ona zasługiwałaby na odrębną powieść!
W ogóle spodziewałam się pojawienia się niedokończonego w Tai-Panie wątku połówek monet. Nic z tego.
Shogun Nobusada jest żenujący a księżniczka Yazu dziwna. Skrytobójczy shishi budzą wstręt, ich motywy są płytkie i niezrozumiałe.
Ilość postaci zabija, ich imiona i nazwiska mylą się (zwłaszcza japońskie) a ich powiązania są tak nikłe, że przeskakując z wątku na wątek, zapominałam co tam się przed chwilą działo i po co oni się tam kłębią. Za dużo krętactwa i spisków. A przy tym ogromie formy zostały niepokończone wątki…
Za mało ciekawej treści, w za dużym wszystkim innym tym razem. Jakby kto inny napisał. Wielki research, tylko nieubrany w tak ciekawą formę, jak poprzednio,
Trochę mnie zmęczył ten Gai-Jin (jakoś brnęłam i bez żalu odkładałam – ponad dwa tygodnie !?!?)). Odpocznę nieco od Jamesa Clavella zanim sięgnę po kolejny tom Sagi Azjatyckiej.
Tytuł: Gai-Jin
Autor: James Clavell
Wydawnictwo: Vis-a-vis etiuda
Moja ocena: 6/10