Nie lubię boksu.
Nie lubię klimatów gangsterskich, burdeli, mordobić, chlania na umór.
Nie lubię dwudziestolecia międzywojennego w wydaniu szemranym.
Nie fascynuje mnie żydowska Warszawa w wersji brudny chałat, broda, pejsy, żydłaczenie, smród, brud, ubóstwo i rynsztok.
No po prostu klimat w „Królu” nie mój. Nie podobał mi się nawet w dużo bardziej rozrywkowym wydaniu Remigiusza Mroza, w „Świt, który nie nadejdzie”. No nie i już.
Doceniam w „Królu” język, zabawy zdaniem, frazą. Konstrukcję jednoczesnego osadzenia bohatera teraz i wtedy, skoków myślowych i retrospekcji. Odcedzanie rzeczywistych wydarzeń od wyobrażeń. Gonitwę myśli, obłęd wspomnień.
Złapał mnie za serce cytat: „Warszawa nie jest Polaków. Warszawa jest Kuma. Warszawa jest moja. Jakuba Szapiry, nie żadnego Jankiewa. Warszawa jest nasza. A my nie mamy ani religii, ani narodowości. Kum nie jest Polakiem. Ja nie jestem Żydem. Kum jest Kumem, a ja jestem Szapiro. A Warszawa to jest nasze miasto, a my jesteśmy Warszawy.”
Ujęło wspomnienie rejsów „Polonią” z Konstancy do Hajfy, bo przypomniało opowieści z uwielbianego „Znaczy Kapitana”.
Ale te dwa drobiazgi w morzu koszmaru rzeczywistości żydowskiej biedy w Warszawie lat trzydziestych, nie są w stanie przytrzymać mnie w „Królu”.
Bardzo chciałam przeczytać, bardzo chciałam przeżyć zachwyt, nie udało się.
Najwyraźniej jednak jestem odbiorcą literatury lekkiej, łatwej i przyjemnej. Nie lubię się umartwiać. W końcu czytam dla rozrywki i przyjemności.
Nie czytam dalej, ale i nie oceniam.
„Królestwa” nawet nie spróbuję.
Tytuł: „ Król”
Autor: Szczepan Twardoch
Wydawnictwo: Literackie