Nareszcie! Po stanowczo zbyt długim oczekiwaniu, wreszcie dostałam finałowy tom cyklu „Zawierucha” Idy Żmiejewskiej, pt. „Fajerwerki”.
I całkowicie bez szacunku dla kilkumiesięcznej pracy autorki połknęłam w dwa dni.
Takie życie autora i zachłannego czytelnika.
I oczywiście muszę się z Wami podzielić ogromem wrażeń, jakie wywołała we mnie ta lektura.
Po pierwsze, zgodnie ze swoim zwyczajem, autorka przepięknie opowiada nam historię. Te wątki nieuwypuklane w szkolnych podręcznikach, nie wskazywane jako niezbędne do zapamiętania do klasówek. Opowiada nam po prostu, jak się żyło w czasach, w których żyją jej bohaterowie. I przedstawia nam ich codzienność i obyczajowość, nie pomijając tła, w którym to zwykłe życie ma miejsce. Ale i nie brakuje opisanej przystępnie wielkiej historii, która dzięki takim zabiegom i takim właśnie książkom, zostaje w głowie.
Cały cykl ma tytuły powiązane z ogniem, i jak w każdym tomie tytuł ma związek z zawartością. „Fajerwerki” oznaczają zatem, że będzie się działo! I dzieje się!
Ostatni rok wojny oznacza zarówno zmęczenie najeźdźców, ich wzajemne ostatnie przepychanki i odgrażania. Wielkie nadzieje wszystkich, ale i wielką biedę i głód, po tylu latach wyniszczania i grabienia. Polacy nieustająco szarpani nadzieją na odzyskanie niepodległości, na własne państwo i swoje rządy, ulegają rozmaitym namowom to jednych, to drugich. Który wybór właściwy? Przecież wiadomo, że gdzie dwóch Polaków, tam trzy różne zdania i oceny. A gdy jeszcze świeżo zabory w głowie? I to czuć w tej książce. Parcie do wolności, chwytanie się tych nadziei i rozdarcie – co robić?
Fajerwerki w tej sferze oznaczają wiele ważnych wydarzeń, czasem niosących sprzeczne emocje ale w finale docierających do najważniejszego w 1918 roku. Do niepodległości. A że ta radość inaczej wyglądała wtedy, w oczach zwykłych ludzi, niż dziś na patetycznych akademiach i we wzniosłych przemowach. Cóż, taki urok płynącego czasu i historii.
Kobiety z rodziny Kellerów też szarpane wydarzeniami życiowymi, nieustająco czegoś poszukują, o coś walczą, za czymś, za kimś tęsknią.
Ciotka Klara, feministka czy jednak konserwatywnie osadzona stara panna? Wyciągnie rękę po swoje szczęście czy pozostanie w sferze wiecznego „nie wypada”? Jakie fajerwerki wybuchną w jej życiu?
Zofia, która po powrocie do Warszawy, czuje się zagubiona i czasem wręcz porzucona przez ukochanego Witolda. Nieustająco próbująca odgadnąć przyczynę jego pozostania w Rosji. Co mogło być ważniejszego od ich wspólnego szczęścia. Czy Witold wróci? A może pojawi się chętny, aby go zastąpić? Czy fajerwerki rozbłysną szczęściem dla Zosi?
Julia walczy zaciekle o swoją indywidualność, o prawo do decydowania o sobie, o prawo do niezbędnej w ich rodzinnej sytuacji pracy, o prawo do szczęścia. Czy uda jej się zobaczyć kolorowe światełka na prywatnym niebie?
Pola, najmłodsza z sióstr, poszukuje szczęścia nieśmiało i po cichu. Nie wierzy w siebie, nie wierzy, że to oczym marzy, może się ziścić. Boi się. Trzymamy kciuki za cichutką Polę, prawda?
No i głowa tej rodziny, babcia Adela. Czy i ją jeszcze może spotkać coś nieoczekiwanego, co sprawi jej i tylko jej radość? Bo przecież ona nieustająco drży o funkcjonowanie rodziny, o swoją zbyt ułożoną córkę, o swoje, tak różnorodne wnuczki, o to by ich przyszłość poukładała się jak najlepiej? Jakie fajerwerki może los przynieść tej cudownej starszej pani?
Fajerwerkiem z pewnością będzie wreszcie rozwiązanie zagadki bankructwa i samobójstwa Maksymiliana Kellera, na które to czekamy od pierwszego tomu, od sierpnia 1914 roku. Doczekaliśmy się! Wiadomo, co, kto i dlaczego! Nic Wam nie zdradzę – musicie przeczytać sami. Jest fajerwerk w tej materii, a jakże.
Autorka sama mówi, że lubi pisać porządnych mężczyzn. I takich porządnych mężczyzn mamy w „Zawierusze” wielu. W tym tomie fajerwerkami w ich wydaniu będą wychodzące na jaw ich starannie skrywane tajemnice i wstydliwe wspomnienia. Jak to się skończy? Przede wszystkim, czy Staś, Józef, Marcin, Witold szczęśliwie wrócą do domów? Czy poukłada się im z wybrankami, czy wojna porozdziela ich definitywnie? Czytajcie, czytajcie.
Jest też w cyklu jeden meżczyzna, którego czytelniczki nie lubią, ba! nie znoszą! Tak, tak moje drogie, Andrzejek i jego fajerwerki się tu pojawią! Czy Julia się z nim pogodzi czy rozejdzie? Czy na wielokrotne prośby zarówno moje, jak i wielu innych czytelniczek Autorka, która sama mówi „nic tak nie ożywia akcji, jak porządny trup”, zakończy efektownie ten właśnie wątek definitywnie? I jak?
Pojawia się w Fajerwerkach jeszcze jeden barwny, a przyzwoity mężczyzna. Męczyłam, męczyłam i wymęczyłam autorkę o taką postać. Jest cudowny i spełnia swą rolę znakomicie. Mimo, że pojawia się tylko w kilku scenach, wnosi wspaniały klimat w jeden z wątków, sprawia ogromną przyjemność jednej z bohaterek i mnie. Dziękuję Ido!
Lądując finalnie w 1918 roku nie możemy zapomnieć, że wraz z końcem jednego kataklizmu, zaczął się szerzyć kolejny. Grypa hiszpanka, pandemia dużo tragiczniejsza niż ta, która mamy świeżo w pamięci, z pokłosiem chorych i zmarłych nieporównywalnie większym, docierała coraz bliżej. Dotarła wtedy do Warszawy i odpalając swój niespodziewany fajerwerk, sięgnęła po kogoś z rodziny. Zabolało. Bardzo.
Docieramy do końca tego genialnego cyklu, który przez dwa lata był z nami, a na barwnie oddane zdarzenia i plotki z pierwszowojennej Warszawy (i nie tylko, przecież gościliśmy i w Skierniewicach, i w Petersburgu), czekaliśmy jak na listy od krewnych, na obrazy z kostiumowych filmów, na plotki ulubionych ciotek. Kilkoro bohaterów pożegnaliśmy, pojawili się nowi, jak w to rodzinie. I jak rodziny, będzie mi Kellerówien brakowało.
Wspaniałe jest zakończenie widziane oczami jednej z bohaterek, która przez pięć tomów zawsze była, zawsze miała znaczenie, zawsze wspierała, pomagała, karmiła i się wtrącała. Ale nie miała głosu. Cudowna, kochana Balbina podsumowuje jak się to wszystko skończyło. I te kilka stron widzianych jej oczami dodaje na koniec cudownego smaku. Fantastyczny deser Balbina przygotowała!
Wielokrotnie już wznosiłam się wyżyny achów i ochów nad jakością twórczości Idy Żmiejewskiej, nad umiejętnością kreowania postaci, budowania scen, kolorowania tła. Nad głęboką wartością jej badań, poszukiwań, kwerendy i przekazywaniem historii w ciekawy, a nie pozbawiający wartości sposób. A jeszcze szczegóły miejsc, wnętrz, wyposażenia, sceneria i kostiumy! I piękny język!
Imaginujcie sobie, że dzięki książkom Idy wiele już nieużywanych na codzień słów wróciło do mojego języka! Uwielbiam to! I oczywiście komediowe wręcz scenki i cięte dialogi. To też znak rozpoznawczy autorki. Kto pamięta ważne gadżety z poprzednich tomów – ach, jakże ważną rolę odegrają ponownie.
Wracając do „Fajerwerków”. To finał cyklu. Wątki się tu domykają, wszystko wiąże lub rozwiązuje, ale to ile barwnych, cudownych scen znów stworzyła dla nas autorka, to prawdziwe fajerwerki! Śmiałam się w głos i chichotałam pod nosem, ale też zalewałam łzami i moczyłam chusteczki, chlipiąc straszliwie. Bo fajerwerki, moi drodzy, to nie tylko „happy endy”, czasem to przecież ostani rozbłysk kolorowego światła, po którym przychodzi mrok. Ale zawsze zostają wspomnienia pod powiekami!
Wspaniałe zamknięcie cudownego cyklu!
Oceniam najlepiej jak potrafię, bo to książki, które będę już zawsze polecać wszystkim!
Tytuł: Fajerwerki
Cykl: Zawierucha
Autorka: Ida Żmiejewska
Wydawnictwo Skarpa Warszawska
Moja ocena: 10/10
I oczywiście ogromnie dziękuję autorce i wydawnictwu za to, że mogę opiekować się tymi książkami.