Są takie książki, na które czeka się od momentu, w którym Autor wspomni, że rozpoczął nad nimi pracę. Tak od kilku lat jest dla mnie z twórczością Macieja Siembiedy. Autor coś tam napomyka, gdzieś wspomni miejsce akcji, bądź cień wątku, który rozwija w nowej powieści … a u mnie zaczyna się oczekiwanie, podczytywanie reportaży, a nóż widelec, wpadnę na sprawę, której niewiarygodne, acz zawsze prawdziwe zdarzenia tym razem zostaną wplecione w fabułę.
Tak było i tym razem.
Coś się panu Maciejowi wyrwało, gdzieś coś napomknął…
I co z tego? Co z tego, że znalazłam i przeczytałam reportaż?
Jego ujęcie w najnowszej powieści i tak niesłychanie mnie zaskoczyło. Oplecenie innymi wątkami zmieniło historię, a jej finał zaskoczył.
Do rzeczy.
W ulubiony przeze mnie sposób, Autor prowadzi nas przez historię dwoma planami czasowymi. Teraz, które jest umowne, bowiem akcja dzieje się w 1997 roku, oraz wtedy, również dość umowne, bo zaczyna się w późnych latach trzydziestych dwudziestego wieku, a dobiega wraz z częścią bohaterów, aż do wspominanego teraz. Dodatkowe znaczenie dla historii mają wspominane i odtwarzane zdarzenia jeszcze wcześniejsze.
Akcja toczy się w Gdańsku, na Kaszubach, Śląsku i w Berlinie.
Bohaterem wątku współczesnego i zarazem badaczem historycznego, jest młody prokurator Jakub Kania. Wnikliwy, dokładny, i ze znakomitą pamięcią. Gdy nieoczekiwanie gdańska policja otrzymuje ofertę przekazania przez potomka przedwojennego policjanta, imponującej kolekcji policyjnych odznak i medali, on jeden doszukuje się w tej okazji drugiego dna. Mimo, że dzięki Kani sprawa nie przynosi szkody policji, ani pomorskiemu samorządowi, kończy się to dla niego chwilowym przymusowym urlopem.
A że urlop, to nie jest to, na co Kania ma akurat chęć, zmienia się on w śledczą wyprawę. A w niej piękna niemiecka dziennikarka, która zachęca Kanię do prowadzenia tego dochodzenia, oraz wątki, które przeplatają się w niezwykły sposób. Tajemnicza historia wiedźmy ze śląskiego Oderstein i niejasne losy niektórych przodków niemieckiej rodziny właścicieli tamtejszego pałacu, który spłonął w przededniu wojny. Losy Freudenkreis, stowarzyszenia fanatycznych nazistów z otoczenia Himmlera, którzy łączyli swoje pseudo badania nad rasą aryjską z wiarą w czarownice i ich możliwości. Powiązanie gdańskiego ofiarodawcy poniemieckich medali i kaszubskiej babki Jakuba.
Tajemnica zamurowanej i niedostępnej krypty w kościele, w małej wiosce nieopodal Raciborza, kamienne kręgi cmentarzyska Gotów na Kaszubach oraz uzdrowiskowe działanie powietrza w pewnym sanatorium w Lądku Zdroju.
Wojenny czas w Berlinie, powojenne sprytne knowania nazistów, czas przemian po upadku „Żelaznej kurtyny” i jeszcze do tego powódź stulecia na Śląsku. Ach! No i tytułowe „Kukły”.
Na 400 stronach Autor zmieścił wszystkie powyższe wątki, opisane z pietyzmem i drobiazgowością. Splecione, powiązane i przedstawione tak wiarygodnie, że dobrze, że na końcu jest posłowie, ponieważ uwierzyłam we wszystko i gdyby nie wyjaśnienia Autora, kłóciłabym się z każdym, że tak było i już.
Znałam reportaż pana Macieja, który dał otwarcie i pośrednio tytuł „Kukłom”. Natomiast to, co Autor owinął wokół tej niewielkiej, a przecież już i tak niesamowitej historii*, to po prostu wpuszczenie w maliny śledczej CzytAśki. Absolutne mistrzostwo. Można sobie znać reportaże do upojenia i na pamięć. Fabularna umiejętność snucia opowieści Autora zawsze wyprowadzi nas w pole. Pole wyobraźni. Fantastyczne.
Cała historia to kolejny popis umiejętności Macieja Siembiedy. To książka, która nie dość, że nie pozwala się odłożyć, zmusza do przeszukiwania internetu i oglądania miejsc, sprawdzania wydarzeń, to jeszcze nieustająco zaskakuje, jednocześnie niesamowitością niektórych zdarzeń i ich uwiarygodnieniem.
A do tego, jak zwykle, przepiękna staranna polszczyzna (plus cudowne wplecenie języka kaszubskiego♥️), charakterystyczny delikatnie ironiczny dowcip, nieco zjadliwe opisy uroków lat dziewięćdziesiątych, trochę romantyczności, szczypta zmysłowości i … oczywiście rozkosze podniebienia! Bo przecież pierwszoplanowym bohaterem powieści jest Jakub Kania, znany z wcześniejszych powieści Autora, ulokowanych w późniejszych czasach. Dzięki temu zabiegowi, ta historia jest atrakcyjna i dla nowych czytelników, i dla zagorzałych fanów.
Jakub jest młodszy, mniej doświadczony, może bardziej narwany. Ale Jakub kocha jeść! Ach i co on jada, i jak te smaki są opisane! Przy sandaczu w jego wykonaniu pocieknie Wam ślinka. To pewne.
Podsumowując, mamy 7 kwietnia 2021.
Najlepsza książka tego roku za mną.
Właśnie o niej przeczytaliście.
Nie możecie jej przegapić.
Zamawiajcie, kupujcie, czytajcie!
Premiera już za tydzień 14 kwietnia 2021.
Polecam, zachęcam, namawiam!
Tytuł: Kukły
Cykl: Jakub Kania
Autor: Maciej Siembieda
Wydawnictwo: Agora
Moja ocena: 100/10
Autorowi i Wydawnictwu Agora gorąco dziękuję za możliwość przedpremierowego szaleństwa z „Kukłami”.
To była prawdziwa czytelnicza uczta!
PS. Miałam plan, że na weekend 10-11 kwietnia pojadę do pierwowzoru Oderstein. Ruiny pałacu, kościół z tajemniczą kryptą. Zdjęcia z książką. Ech, pandemie i lockdowny.
Co się odwlecze to nie uciecze, może najpierw trzeba się nieco podtrzymać kondycyjnie w Lądku? Albo poszukać Damka w Węsiorach?
* ”Druga śmierć Reiswitzów”, reportaż ze zbioru „Podwieczorek oprawców”, Maciej Siembieda, Wydawnictwo Prószyński i S-ka SA, Warszawa 2003
Też jestem tą książką zachwycona, myślę, że to najlepsza z całej serii o Kani! A przynajmniej na pewno ta moja ulubiona <3
Ja zaśliniłam się też przy kaczce i ciastach… I przy obiadach babci… No cóż, nie oszukujmy się, przy każdym opisie jedzenia ;p
A jeszcze co do reportażu, to koniecznie muszę gdzieś dorwać tę lekturę!
♥️Reportaże polecam gorąco, choć tylko rynek wtórny!