Raczej nie czytuję książek o wojnie, uznaję, że pobieżna wiedza ze szkoły na temat koszmarów bitew, oblężeń, ofiar, rannych, trwale okaleczonych i zniszczeń wystarcza. Bronię się przed realistycznymi dziennikami, wspomnieniami czy reportażami. Ale tę książkę chciałam i musiałam przeczytać. Bardzo chciałam. Po „Brulionie” wiedziałam, że Malwina Ferenz pisze tak, że oddaje koszmar tamtych zdarzeń co do joty, ale historia, i sposób w jaki ją opowiada, nie pozwala się oderwać.
Mathilde Jansen w Wielkanoc 1945 postanawia przedrzeć się przez oblężony i nękany nalotami i ostrzałem Wrocław do swego dawnego mieszkania. Ulice, domy, kamienice płoną. Płonie Wrocław, płonie niebo ponad nim. Ale Mathilde przedziera się przez gruzy, piwnice, ludzkie i zwierzęce szczątki. Ranna, czasem wręcz nieprzytomna brnie przez morze ruin i morze płomieni. Widzimy to jej oczami, czujemy żar jej skórą, słyszymy ryk ognia, rumor zawalających się kamienic. Jednocześnie tracąc przytomność, łapiąc momenty odpoczynku lub drętwiejąc z bólu i przerażenia Mathilde prowadzi monolog, wspomina, spowiada się, oczyszcza ze swojej historii. Powoli odkrywając przed nami dlaczego podjęła tę wędrówkę.
Autorka opisała w tle przeprawy Mathilde przemianę ludzi i przemianę miasta. Ludzie ze zwykłych, otumanionych faszystowską propagandą obywateli, przeistoczyli się najpierw w buńczucznych i okrutnych nazistów, by potem w strachu i przerażeniu odkrywać jak naprawdę i z bliska wygląda wojna. Jak to jest być przerażonym, uciekającym, ściganym, umierającym. Bez nadziei na ratunek i przyszłość. Miasto zaś, z pięknego, bogatego i pysznego Breslau, staje się morzem gruzów i ruin. Bez nadziei na cokolwiek.
Nie da się ukryć, że prowadzi nas przez to upadające miasto historia miłości Mathilde, niejednoznaczna i niełatwa. Dzieciństwo, młodość, miłość, małżeństwo. Niektóre obiekty jej uczuć z czasem bledną w tej historii, czasem znikają. Po prostu w tych warunkach nie można myśleć o wszystkich, kolejno trzeba zapominać.
Malwina Ferenz potrafi opisywać sytuacje i wydarzenia niezwykle obrazowo. Słyszałam huk nadlatujących bombowców, czułam duszący dym i wściekły gorąc płomieni. Bałam się okrutnie razem z Mathilde pod spadającymi bombami. Cierpły mi dłonie w ścisku na dworcu, czułam rozpacz matek rozpaczających po zagubieniu dzieci. Przerażenie ściskało mi gardło, ciągle czuję ból mięśni napinanych przy tej lekturze. Mam wrażenie palącego od krzyku gardła i poranionych gruzem rąk.
I jednocześnie razem z Mathilde tęsknię, kocham i cierpię…
Przerażający obraz wojny, z tej drugiej, niż zwykliśmy widzieć, strony. Nie bohaterskich mężczyzn. Tylko przerażonych kobiet i dzieci. Nie walecznych polskich obrońców ojczyzny. Tylko młodej niemieckiej matki.
Ale przecież „dla kobiet i dzieci, bez względu na to, gdzie się toczy, oznacza zawsze to samo.”
s. 277
Wojna kobiet jest inna. Drżą z lęku o męża, brata, syna, ojca na froncie. Ale przede wszystkim nieustająco walczą o skrawek bezpiecznego schronienia dla dziecka, siebie, matki, siostry. O dach nad głową, o porządną piwnicę, o kawałek miejsca do spania, o możliwość ucieczki albo o możliwość zostania. O jedzenie i picie. O przeżycie dnia, godziny, chwili. O nadzieję. O pamięć.
Jak zwykle, u tej Autorki, Wrocław w tle jest kolejnym ważnym bohaterem historii. Budynki, aleje, skwery. Piękne miasto tym razem na naszych oczach powoli obraca się w perzynę, ulice są zasypywane gruzem, płoną domy i kamienice. Szaleje burza ogniowa. I wszystko to jest opisane tak, że czytelnik kuli się przed spadającymi odłamkami cegieł, osłania głowę przed podmuchami płomieni, a jednocześnie szuka zdjęć tych miejsc sprzed wojny. Starych map, aby śledzić wędrówkę Mathilde, zdjęć budynków, które się właśnie walą, mostu, który może zostać za moment wysadzony.
Tak jak wcześniejsza książka Malwiny „Brulion”, tak i „Miasto w płomieniach” zostanie we mnie. Nie da się zapomnieć takiej historii, tak fenomenalnie opowiedzianej. Nie wolno jej pominąć, nie wolno zapomnieć. Zwłaszcza, że mimo że to fikcja, to oparta na solidnym resarchu, na rzeczywistych wspomnieniach tych, którzy piekło Festung Breslau w kwietniu 1945 roku przeżyli.
Malwina, dziękuję za ten ogrom emocji, za te przejmujące wrażenia, za niedospaną noc, za łzy, których nie mogłam opanować.
Tytuł: „Miasto w płomieniach”
Autorka: Malwina Ferenz
Wydawnictwo: Filia
Moja ocena: 100/10 to jest książka, która nie poddaje się żadnej skali.
Autorce bardzo dziękuję za egzemplarz. Umiesz pisać dedykacje! Dziękuję!