To będzie podszyta emocjami opinia. Może nawet przesadnie subiektywna, ale mam zbyt emocjonalny stosunek do bohaterki tej historii, aby argumentować na zimno.
Joanna Chmielewska oprócz niezliczonych kryminałów napisała również autobiografię. Siedem tomów pełnych informacji mniej lub bardziej szczegółowych. Zaraz na początku zaznaczyła co następuje:
„nie daj Boże, po opuszczeniu przeze mnie tego padołu, komuś mogłoby wpaść do głowy napisanie mojej biografii i na tamtym świecie dowiedziałabym się, co autor myślał, od czego mógłby mnie szlag trafić.”
(Joanna Chmielewska „Autobiografia. Tom 1. Dzieciństwo”, s. 6, wydawnictwo Vers, Warszawa 1993)
No i niestety, myślę, że mógł ją trafić.
Joanna Chmielewska była dla mnie najważniejszą pisarką od dzieciństwa. Miałam jakieś 10 lat, gdy moja mama kwiczała ze śmiechu czytając po raz tysięczny „Zwyczajne życie. Gdy zapytałam z czego się tak śmieje, dziubnęła palcem w zdanie „Dogoniła Basię w momencie, kiedy ta zatrzymała się przy zejściu w ulicę Dolną… i kazała czytać dalej.
Przepadłam i zginęłam. Dopiero po zapoznaniu z twórczością Joanny zaakceptowałam a nawet polubiłam swije imię. Czytałam wielokrotnie ulubione książki, znam cytaty na pamięć, mam wszystkie, niektóre po kilka egzemplarzy w różnych wydaniach, kilka z dedykacjami autorki. Należałam do Towarzystwa Wszystko Chmielewskie, bywałam na spotkaniach z panią Joanną.
„Chmielewszczyzną” jest przesiąknięty mój język, poczucie humoru i sposób myślenia. W liceum dawałam korepetycje z matematyki, żeby mieć swoje pieniądze, jak Tereska, zawsze chciałam być kobietą niezależną jak Joanna, aby móc sobie dać radę. Nie przejęłam tylko hazardu. Ale Chmielewska ukształtowała mnie w ogromnym stopniu.
Zatem na wszystko, co z moją ukochaną autorką może mieć związek, rzucam się zawsze. I dlatego również, mimo obaw wywołanych lekturą publikowanych już przed premierą fragmentów, sięgnęłam po „Niełatwo mnie zabić. Opowieść o Joannie Chmielewskiej” Katarzyny Drogi.
Biografia autorstwa Katarzyny Drogi, mimo fabularyzacji, jest bowiem niebywale nudno napisana, za grosz nie czuć w niej tego ubóstwianego przez fanów języka i poczucia humoru.
Joanna nie lubiła swojego imienia Irena, nie lubiła też zdrobnień (w Autobiografii „Irka nie pada ani razu, Irena w odniesieniu do siebie samej najwyżej kilka razy w ustach innych osób), więc przewijająca się w pierwszej części tej historii Irka jest dla mnie obcą osobą. Brak zgodności faktów znanych z autobiografii z biografią razi jeszcze bardziej. Język pełen fantastycznych tworów słownych, niesamowitych porównań i metafor, ten najcudowniejszy atrybut Joanny, tu nie istnieje. Nadużywana jest „mięta z bubrem” przy braku całej reszty cudownego i charakterystycznego słownika. I nie chodzi o to by je kopiować, ale Joanna bez swoich powiedzonek i zwrotów, to nie Joanna.
Ta książka jest ciężkostrawna dla fanów-fanatyków jak ja, i wydaje mi się, że przeraźliwie nudna dla osób nieznających twórczości i osoby bohaterki. Nie bawi, nie śmieszy, nie wzrusza i nawet jak pokazuje absurdy PRLu, to w sposób przeraźliwie sztywny. Pierwsza część życia – „Irki” jest opisana rozwlekle, „Joanna” leci szybko i w porównaniu do „Irki”, po łebkach.
Życie Ireny Kuhn/Joanny Chmielewskiej nie było z pewnością zabawne (takie czasy, takie koleje losu) ale opisanie go w sposób pozbawiający całkowicie właściwego bohaterce poczucia humoru to jakaś ogromna pomyłka.
A błędy (czy celowe zmiany) w rodzaju nie/obecności na weselu kuzynki Lilki czy pracy przy projektowaniu/na budowie Domu Chłopa, lub Paweł z kajaków na którego tydzień czekała Janka, który potem we wspomnieniu przeistacza się w Bogusia na którego ten tydzień czekała Irena, a który naprawdę miał na imię Stefan i rzeczywiście kochała się w nim Irena, a był pierwowzorem Bogusia Tereski ze „Zwyczajnego życia”, wywołały we mnie furię. Albo w 1961 roku (rozwód Joanny) sąd znajduje się na placu Bankowym. Placu Bankowego wtedy nie było (Dzierżyńskiego był), a sądy od przedwojnia były na Leszno, czyli w 1961 na Świerczewskiego, obecnie aleja Solidarności. Alicja na początku pobytu w Danii (i wtedy gdy przyjechała do niej Joanna) nie mieszkała w domku, tylko w pralni u dobroczyńców na placu Świętej Anny. Nie istniała uliczka Allerod, a istniało miasteczko Birkerod. Albo brakoróbstwo albo celowe acz bezsensowne zmiany powszechnie znanych faktów. W obliczu tego, zdarzenia których nie pamiętam z książek, ani z autobiografii (a które zapewne miały być tymi nowo ujawnionymi, a przedtem zatajonymi przez Joannę) uważam po prostu za zmyślone.
Ta książka to nie powieść biograficzna, tylko powieść z niecnym wykorzystaniem nazwiska popularnej autorki i jej niektórych perypetii jako bohaterki, w celu przyciągnięcia uwagi i zwiększenia sprzedaży.
Jedyne co podobało mi się w tej książce, to pomysł na wykorzystanie tytułów książek Joanny, jako tytułów rozdziałów. Ale to chyba niezbyt wiele.
Ogólnie jestem tak bardzo zdegustowana, że nie sięgnę po inne biografie pióra autorki, choć miałam na kilka chęć.
Ale przypominam ja jestem nieuleczalną psychofanką Joanny Chmielewskiej.
Książka Katarzyny Drogi została podobno wydana „z okazji” dziesiątej rocznicy śmierci Joanny Chmielewskiej.
Wydawnictwo „Znak” znacznie lepiej uhonorowałoby bohaterkę tej opowieści, docierając do aktualnych właścicieli praw autorskich i wznawiając 7 tomów Autobiografii, które są niedostępne w sprzedaży.
Ewentualnie zamówić antologię opowiadań i wspomnień u autorów, którzy Chmielewską kochali i kochają, głośno o tym mówią i jeszcze z honorem niosą kaganek komedii kryminalnej/kryminału ironicznego.
Mimo mojej negatywnej oceny (przypominam bardzo emocjonalnej i subiektywnej!), nie chcę Was definitywnie zniechęcać, zawsze warto wyrobić sobie swoje zdanie.
Tytuł: Niełatwo mnie zabić. Opowieść o Joannie Chmielewskiej.
Autor: Katarzyna Droga
Wydawnictwo: Znak
Moja ocena: nie oceniam, to jest bardzo złe, ale ręka by mi uschła gdybym oceniła źle książkę o Joannie. Zatem dziób na kłódkę, a cyferki do lochu nad Loarą.