W ramach przygotowań do urlopu w Słowenii przeczytałam dwa przewodniki. Ale nie takie zwyczajne. To raczej opowieści o miejscach, ludziach, historii….
Pierwsza to „Słowenia. W krainie winnic, dzikiej przyrody i absolutnego zauroczenia” Aleksandry Zagórskiej – Chabros, druga to „Słowenia. Mały kraj wielkich odległości” Zuzanny Cichockiej.
Pierwsza pozycja, sygnowana wprzez wydawnictwo Pascal, łączy dynamiczne przewodnikowe opowieści turystyczne (gdzie, co i jak zobaczyć), z krótkimi wstawkami ciekawostek historycznych i kulturowych. Dzieje Słowenii, jej mieszkańców i obywateli, ich widzenie siebie i świata wokół. Ogólny zachwyt w oczach turystów pięknem natury tego niewielkiego państwa, ale i kilka jej ciemnych stron („Wymazani” mnie zszokowali) w niedawnej historii. I do tego deser – sprowadzający z wyżyn zachwytu – rozdział z opowieściami osób, które wybrały Słowenię jako swoje miejsce do (niekoniecznie usłanego różami) życia – czyli jak punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Dla nastawionych na turystykę, proporcje atrakcji, historii i elementów społecznych wyważone w punkt.
(Rany kota, tylko czemu tam tyle o rowerach, i to tych górskich, błotnych i innych niepojętych dla mnie – aż szukałam co to znaczy enduro i DH, bo do tej pory nigdy w życiu mi to nie było potrzebne – zatem dla turystów z rowerami – idealna.)
Druga, z Serii Podróżniczej Wydawnictwa Poznańskiego, od początku sprawia zupełnie inne wrażenie. Zresztą pamiętam wydaną w tej serii rewelacyjną „Sobremesę. Spotkajmy się w Hiszpanii.” Mikołaja Buczaka, i na podobną „podróż” się tu nastawiłam.
Jest dużo historii, i to w wielu odmianach: historii literatury, sztuki, architektury. A także zjawisk społecznych i kulturowych. Mnóstwo wiedzy o różnorodności społecznej i narodowościowej, o liberalnym prawie i konserwatywnych poglądach.
Jest trochę i o kuchni, i o winie!
O turystyce znacznie, znacznie mniej niż w pierwszej pozycji. Wyraźnie widać, że pierwsza jest napisana z punktu widzenia turystki zauroczonej regionem, druga z punktu widzenia osoby, która drąży Słowenię właśnie historycznie, społecznie i kulturowo.
Czyli porównując – chyba dla każdego coś miłego.
W obydwu autorki zamieszczają relacje rozmów ze Słoweńcami, z dziada pradziada, z jugosłowiańskich mieszanek, z wyboru oraz chwilowych, wręcz przejazdem. I mimo różnych osób, różnych ich historii, innych relacji brakowało mi… humoru. W obu przypadkach bohaterowie rozmów, jak i autorki są poważne. Czy naprawdę nikt w Słowenii się nie śmieje? Nie ma w zwyczaju wplatania w historie anegdot? Uśmiechają się owszem, bo są mili, ale nikt nie żartuje, u nikogo nie przejawiło się poczucie humoru i radość z życia. Masowo uprawiają wszelkie aktywności, zwłaszcza na świeżym powietrzu, powinni tryskać endorfinami. A tu nic z tego. Przynajmniej w obrazach odmalowanych przez Aleksandrę Zagórską – Chabros oraz Zuzannę Cichocką. Obawiam się, że Słoweńcy są bardzo polscy. Może nie narzekają aż tyle, ale śmiech też nie jest ich narodowym sportem.
Byłam kilkanaście lat temu w nadmorskiej, istryjskiej Słowenii, teraz pora na alpejskie widoki. Dam znać, czy Słoweńcy się uśmiechają.