Uprzejmie zawiadamiam, że potwierdzam zdanie Magdaleny Witkiewicz. „Czułam się jakbym czytała Joannę Chmielewska”! Wiele różnych komedii kryminalnych czytałam, różnych autorów, jedne przypadały mi do gustu, inne nie. Wiele było reklamowanych jako „nowa Chmielewska” albo „Chmielewska w spodniach”… ale ja pierwszy raz od początku do końca, poczułam tu ducha Wielkiej Joanny. I nie jest tak, że Marta Kisiel jest nową Chmielewską, nie. Po prostu jej styl trafia w moje poczucie humoru w ten sam sposób.
Tereska (tu wielki plus za zapomniane, a jednak jednoznacznie kojarzące się imię) Trawny, zorganizowana służbowo księgowa, a mniej ogarnięta prywatnie kobieta, zostaje wkręcona we własną przeprowadzkę, z miejskiego mieszkania do wiejskiego domu. Przyczyną są odgłosy seksu sąsiadów, które koncertowo nagłaśnia jej własna lodówka. Niespotykanie spokojny mąż kupuje dom, i rodzina ze śpiewem na ustach (Tereski) przeprowadza się. Na wsi sąsiedzi są rozmaici, jedni dziwni, inni niesympatyczni, a atrakcji dokłada teściowa, która wpadła z wizytą. Na trochę. Każe biednej Teresce biegać. A sport jak powszechnie wiadomo szkodzi zdrowiu. Dlatego pierwszy bieg Tereski kończy się znalezieniem zwłok.
Gagi sytuacyjne, dialogi, zaplątania, zupełnie nowe, wspaniałe związki frazeologiczne, łamańce językowe, obrazowe opisy i brawurowe skojarzenia! Ten cudowny język, gdzieniegdzie wprost (no mamunia i dzieciątko!) a gdzie indziej tylko delikatnie nawiązujący do JCh. I klasyczne rozwiązanie kryminalne, mordercą jest osoba, której nikt nie podejrzewa!
No i te baby! Wspaniałe! Szalone! Czy ogarnięta, czy pierdoła, czy postać pierwszoplanowa czy z tła, i niezależnie od reprezentowanego pokolenia, to kobiety przyćmiewają mężczyzn. To też niezwykle „chmielewskie”.
Uśmiałam się jak norka! Z pewnością przeczytam „Dywan z wkładką” jeszcze wielokrotnie a od lat zdarza mi się to bardzo rzadko.
Czytałam, śmiałam się strasznie (jak Lucyna, że przestraszył się koń węglarza przechodzący obok – matko! w której książce Joanny to było?), a jak na chwilę ucichłam, to mąż pytał czy żyję, bo przestałam się śmiać!
Kochałam Martę Kisiel za „Dożywocie” i całe Kiślowersum wokół niego, genialny cykl wrocławski i niezwykły zbiór opowiadań „Pierwsze słowo”, ale teraz melduję posłusznie oraz informuję wszem i wobec: jestem totalną psychofanką Ałtorki (tak jest dobrze, kto chce niech szuka czemu)!
Kocham panią pani Kisiel!
Będę czytać wszystko! Recepturę na przetwory obojętne oraz instrukcję obsługi sprzętów agd, jeżeli takowe powstaną!
Okrutnie buro i ohydnie na zewnątrz, łapcie „Dywan” i śmiejcie się w głos! Polecam!
Tytuł: Dywan z wkładką
Autor: Marta Kisiel
Wydawnictwo: W.A.B.
Moja ocena: 10/10
PS. Cytaty zapisuję i wdrażam w użycie!
na przykład ten:
Po upadku…
…”mam solidną amortyzację, choć z godnością osobistą jestem już na solidnym minusie”
PS2. Jaka cudna ta okładka!
„Andżej?! Andżej?! A ty dokąd? Andżej!” hahah, no uwielbiam tę książkę! I tak przyznaję, też zachwyciłam się językiem! Już teraz nie umiem się doczekać kolejnego tomu o tych cudownych bohaterach <3
Boskie! Jeszcze słuchałam audio, więc skojarzenie z „Dożywociem” w interpretacji Oli Szwed, która tam jako pijane Licho krzyczała „Koonziu! Kooonziu!”
No kocham Kiśla♥️