Nastawiona do tej książki byłam trochę „jak pies do jeża”. Mocno reklamowana, pojawiła się w wielu blogach, na milionie bookstagramowych zdjęć. I ta rekomendacja Kinga.
Poprzednio przy takim zestawie: King (wtedy chyba w nocy nie spał) i zalew reklam, nadziałam się na „Dziewczynę z pociągu”. I to była pomyłka. POTWORNA pomyłka. Więc się bałam.
No i teraz jest po japońsku: jako-tako. Z jednej strony bohaterka niewymownie mnie denerwowała, (no jakoś nie lubię poznawać wizji świata wg uzależnionych, świat zza kieliszka, butelki i myśli „muszę się napić” to nie mój świat, i już – stąd również zapewne niechęć do „Dziewczyny z pociągu”) z drugiej była niegłupia, ogarnięta, starała się pomagać innym, miała uzasadnioną i zrozumiałą przyczynę traumy i uzależnienia (ta z pociągu była po prostu głupia).
Więc nie polubiłam Anny, ale było mi jej żal. Od samego początku zorientowałam się co się stało, i gdzie przebywają mąż i córka. Dość prędko również zaczęłam podejrzewać sprawcę całego zamieszania. Zatem element zaskoczenia nie istniał. Hitchcock tam jest, wymieniony ze sto razy, i tyle. Żadnego noir, żadnego suspensu w klimacie, żadnego dreszczu. Ba! dreszczyku!
Czytało się nieźle, ale bez żalu odkładałam, i nie miałam parcia na czytanie, jak to przy „nieodkładalnych” książkach.
„W oknie” lepiej niż „Z pociągu” ale nadal szału nie ma. Zbyt przewidywalne, więc odrobinę nudnawe, zieeeew. Chyba mam jednak inny gust niż Stephen King.
Tytuł: Kobieta w oknie
Autor: A.J.Finn
Wydawnictwo: WAB
Moja ocena 5/10