Nie przepadam za political fiction. Nie wyznaję żadnej religii i nie przynależę do żadnego kościoła. Zatem książkę „Konklawe” Roberta Harrisa dość długo omijałam (I wydanie jest z 2017 roku), gdzieś mi tam migało, ale jak widać niespecjalnie przyciągało.
Teraz pod wpływem reklam wchodzącej do kin ekranizacji, a zwłaszcza jej obsady, postanowiłam że zanim obejrzę, to przeczytam. Bo u mnie zawsze najpierw książka, potem film.
No i nie ukrywając, nieco mnie ta lektura męczyła. Zwłaszcza ze względu na nużące opisy religijnych obrządków, całkowicie mi obcych i nieznanych, więc absolutnie niezrozumiałych i dziwnych. Za to tkwiący za tym rozmodlonym i wielce sobą zachwyconym świątobliwym towarzystwem, spisek okazał się ciekawy. Tak jak i jego liczne wątki odzierające towarzystwo wzajemnej adoracji z nimbu świętości, jaki tym panom towarzyszy z racji wykonywanego zawodu i funkcji.
Aczkolwiek nie to, żeby mnie te kolejne odkrycia zaskakiwały. W końcu żyję w Polsce i KK nie ma u mnie najwyższych notowań.
Nie wierzę w istnienie na wysokich szczeblach władzy watykańskiej takich osób jak protagonista tej historii, kardynał Lomeli, naiwnych i przyzwoitych. Nie dotarli by tak wysoko i nie przetrwali.
Ale przewrotne zakończenie było warte zniesienia wcześniejszego przynudzania. I zwłaszcza ze względu na nie, nie jest to książka dla wszystkich, niektórzy zapewne odbiorą ją jako obrazoburczą i naruszającą ich świętości.
Całość dla mnie wybrzmiała jak mało odkrywczy fabularyzowany dokument i tylko to zakończenie wielce mnie ubawiło. A gdyby tak…
Zatem tak pokrętnie, polecam tym którzy umieją trzymać dystans między tym, co autor napisał, tym co rzeczywiste, i tym w co chcą wierzyć.
Na film się skuszę. Nie wiem czy pójdę do kina, czy poczekam na jakiś streaming.
Tytuł: Konklawe
Autor: Robert Harris
Tłumacz: Andrzej Szulc
Wydawnictwo: Albatros
Moja ocena: 7/10