Całe życie czytam i ciągle okazuje się, że umknęła mi jakaś książka, która była bestsellerem, zyskała miano kultowej czy też po prostu była bardzo znana.
Taką książką są „Outsiderzy”. Nie wiem jak to się stało, że jej nie czytałam, nie widziałam też ekranizacji z niewiarygodnie gwiazdorską obsadą. To też nadrobię.
Na razie, witajcie w latach 60-tych, w Tulsie, w Oklahomie.
W dzielnicy cieszącej się nie najlepszą sławą żyje, bawi się i rozrabia grupa młodzieży o wdzięcznej nazwie Bażanty. W pobliskiej dzielnicy bogaczy odpowiadająca grupa młodzieży cieszy się mianem Towarów.
Jedni nie mają nic, drudzy mają zbyt wiele. Skrajność doświadczeń budzi niechęć i wrogość. Nieustające bójki i napaści.
A przecież każda z tych grupek składa się po prostu z dzieciaków, czasem nierozumianych przez rodziców, czasem przez otoczenie, czasem ubranych w zbyt dorosłe nuty. Agresja maskuje tu wstyd, uczucia, ambicje i ich brak. Alkohol wzmaga negatywne emocje.
I przy którejś okazji, nawet niespecjalnej, wydarza się dramat, a jego rozległe i również tragiczne konsekwencje otwierają oczy chłopakom na inny świat. Przynajmniej niektórzy dojrzewają w przyspieszonym tempie.
Jest to z pewnością młodzieżówka ale znakomita. Wartka narracja, bohaterowie z krwi i kości, dużo emocji.
Naprawdę polecam.
Tytuł: Outsiderzy
Autor: S. E. Hinton
Wydawnictwo: Zyski i s-ka
Moja ocena: 7/10
PS. Rrrany! Tylko te potworne imiona Kucyk i Oranżada! Długo psuły mi przyjemność z lektury. Wolałabym Ponyboya i Sodapopa.