„Siedem śmierci Evelyn Hardcastle” mnie zaskoczyło. Ponieważ to nie jest po prostu tylko kryminał.
Główny bohater budzi się, i nie wie kim, i gdzie jest. I powoli okazuje się, że to co odczuwa, to nie jest zwykła amnezja. Że jedyną szansą na odzyskanie siebie jest zapobieżenie morderstwu, które zdarza się codziennie.
Taki „dzień świstaka” w mrocznej atmosferze zniszczonej rezydencji. Wśród ludzi, z których każdy ukrywa jakąś tajemnicę, wielu nie jest tymi, za których ich się bierze. A bohater obudzi się codziennie w ciele innej osoby przez osiem dni. I musi rozwiązać zagadkę morderstwa, ofiarą którego pada codziennie wieczorem, w czasie balu, córka gospodarzy.
Brzmi dziwnie, ale wciąga!
Klimat zaniedbanego angielskiego domostwa oddany jest świetnie, podniszczony dom, zużyte meble, porysowane srebra i porcelany. Zbyt mało przemęczonej służby. Zarośnięty staw, zaniedbany stary cmentarz. Ale też bal w sali balowej z orkiestrą, polowanie, kolacja.
I kamerdyner, masztalerz, pokojówki, kucharka, stajenni.
I państwo wydający bal w dziewiętnastą rocznicę śmierci dziecka. A ta śmierć, wydawałoby się dawno wyjaśniona, jest tylko czubkiem całej góry tajemnic, którą skrywa Blackheath.
Zagadka zbudowana na niecodziennym pomyśle, rozwiązania kolejnych zawiłości zaskakują. Klimat w rezydencji panuje jak w bardzo podupadłym Downton Abbey. A! I mroczny jest jak w „Tajemniczej historii w Styles”.
Nie jest to kryminał z pędzącą akcją, choć trup pada często. Z jednej strony ciągnęło mnie do tej książki, z drugiej nie spieszyło mi się z czytaniem (a kolejka rośnie!) delektowałam się opisami domu, ogrodu, cmentarza, wystroju, wspomnień dawnej świetności i zawiłych związków pomiędzy bohaterami.
Niecodzienny kryminał ale bardzo klimatyczny, więc mnie wciągnął i zostawił dobre wrażenie!
Polecam!
Tytuł: Siedem śmierci Evelyn Hardcastle
Autor: Stuart Turton
Wydawnictwo: Albatros
Moja ocena: 7/10