
Magda Knedler ponownie opowiada nam mit. Inaczej niż w „Pani Labiryntu”, która była osadzona w czasie zgodnie z pierwowzorem, mit o Medei odnajdujemy w realiach Breslau początku dwudziestego wieku.
Osnową jest oczywiście przywołany imieniem tytułowej bohaterki mit, (a nawet kilka jego wersji i odwołań do nich) i jego odzwierciedlenie w życiu biednej dziewczyny z nizin społecznych, której życie nie oszczędzało. Pracowała za ciężko, uczyła się zbyt wiele, marzyła o lepszym życiu, pozbawionym strachu i bólu. Krótkie chwile szczęścia szybko stały się gorzkim wspomnieniem, a osiągnięta pozycja bolesną ceną za złe urodzenie. Samotność karą, a tęsknota więzieniem.

Jeśli w jej życiu wydarzało się coś dobrego i pojawiała się nadzieja na szczęście, okrutny los to odbierał, a ją wystawiał na kolejną próbę. Medea nigdy nie ma nic na zawsze. Ciągle musiała walczyć o swoje niewielkie szczęścia.
Osnowa mitu o Medei łączy i splata tu mnóstwo skrawków. Ten patchwork ma swój kawałek o Breslau z okresu pierwszej wojny światowej, życiu w tym mieście, w różnych jego rejonach, różnych środowiskach. Jest też kilka innych miejsc na Dolnym Śląsku, które odnajdywałam na mapie i starych fotografiach. Jest ścinek o zmianach społecznych, budzeniu się ruchów robotniczych i feministycznych. O kobietach, ich rolach i wychodzeniu z nich. O zagrożeniach niesionych przez budzące się ruchy nacjonalistyczne. Znajdziemy kwadracik o zmianach w medycynie, rozwoju psychologii i psychiatrii. Wiele kawałeczków pokazujących miasto w tle, zwykłych ludzi ogarniętych wojenną zawieruchą i otumanionych propagandowymi okrzykami o wielkim Cesarstwie, które potem upada na ich oczach. O odbiorze pierwszej wojny masowej, z której wracali nieliczni, a ich historie bywały straszniejsze niż najgorsze wyobrażenia. O traumach i lękach, chorobach z którymi nie radzi sobie żaden lekarz. Na kolejnym skrawku w tle rodzi się Polska, powstaje ze sklejanych szczątków, z wracających na jej teren tych, którzy byli Polakami, mimo że nie mieli swojego państwa.

Ale też są skrawki miłości, dobroci, małych chwil radości i szczęścia. Otwartość i akceptacja. I plany na „po wojnie”, które trzeba robić aby mieć siłę na przetrwanie.
Czy wytrwałość Medei doprowadzi ją do spokojnego życia na Wyspie Błogosławionych u boku Achillesa?
Losy Mady Steinbart to dla Magdy Knedler pretekst do snucia wielu opowieści. Wplatania prawdziwych miejsc, zdarzeń i postaci, o których pewnie inaczej bym się nie dowiedziała. Dziękuję za feministki, sufrażystki i artystki, za wszystkie silne kobiety, splecione wątkiem Medei, dzięki którym wybrzmiał ten cytat, wtedy świeży (a niestety wiecznie aktualny):
– Jeśli nie rozumie pan współczesnej rzeczywistości, w której nastąpił zmierzch autorytetu starych dziadów, to pan ma problem, a nie świat!
Dziękuję za Breslau tamtych czasów, za życie codzienne w nim. I dziękuję za to otwarte zakończenie. Bardzo się bałam tego, co los mógł dla Mady i jej bliskich naszykować.

I to jest książka (trylogia!), o której nie napiszę zwykłego polecam! Ja namawiam, zmuszam, nakłaniam, zachwalam i wszystko inne!
Koniecznie czytajcie Medeę!
Tytuł: Medea z Wyspy Wisielców, Medea z Wyspy Ognia, Medea z Wyspy Błogosławionych
Autorka: Magda Knedler
Wydawnictwo: Zwierciadło
Moja ocena 10/10